poniedziałek, 21 września 2015

Wazne sa tylko chwile...

Przegladajac blogi Pojechanej i WhereIsJuli naszla mnie refleksja... Za kilka miesiecy minie 9 lat odkad jestem na emigracji, a 13 odkad opuscilam dom rodzinny. W tym czasie odwiedzilam 3 kontynenty, 15 krajow i 2 razy zmienialam kraj zamieszkania. Nigdy nie musialam, zawsze chcialam. Cos mnie gnalo w swiat, zawsze pociagala mnie przygoda, jakbym siedzac zbyt dlugo w jednym miejscu miala przestac oddychac. Widzialam cudowne miejsca, jezdzilam roznymi srodkami transportu, spalam w dziwnych hotelach, pociagach, autobusach, jadlam egzotyczne smakolyki (nie zawsze byly smaczne), dane mi bylo poznac niesamowitych ludzi, z niektorymi zawarlam trwale przyjaznie... Podobno podroze ksztalca, wedlug mnie ucza nas wiele o nas samych, poznajemy wlasne granice, czesto udaje sie nam je znacznie przesunac... Spalam z karaluchami, mylam sie w przydworcowej toalecie (tak tak - toalecie), kilka razy robilam rzeczy, ktore wywolywaly moja odraze, ale nigdy, ale to nigdy niczego nie zalowalam. Ciesze sie, ze dane mi bylo zobaczyc Angkor Wat, Maya Bay, Petronas Towers czy Las Deszczowy.
Mieszkajac z dala od bliskich czasem czlowiek czuje, ze cos traci, ze cos go omija... Tez to przezywalam, stawalam przed dylematem albo odwiedziny u siostry, albo bilet do Bangkoku w rewelacyjnej promocji. Realizowanie marzen, wlasnych ambicji to kwiestia wielu wyrzeczen, z wielu, bardzo wielu rzeczy rezygnowalam. Doszlam w koncu do wniosku, ze juz nie musze i nie chce rezygnowac... Zostawilam uporzadkowane zycie w Anglii, zeby zaczac wszystko od nowa w Szwecji. Chcialam, zeby moje dzieci wychowywaly sie w takiej rodzinie, w jakiej ja sie wychowywalam, pelnej cioc, wujkow i kuzynow. Gdzie moga pojsc do babci, u ktorej zawsze dostana pyszne ciasto i herbate. Gdzie jednoczesnie nie bede musiala rezygnowac ze spelniania wlasnych fantazji w obawie, ze pozbawie ich czegos waznego. Totez jestesmy teraz czescia naszej malej szwedzkiej rodzinki i cieszymy sie z tego...
Okazja do celebrowania wiezi rodzinnych byly 11 urodziny mojego siostrzenca, ktore do tej pory zawsze nas omijaly. Byla wizyta w parku wodnym Simhallen w Växjö  i oczywiscie przyjecie urodzinowe z tortem. Ehh ..Juz zapomnilam jaka frajde daja rodzinne spotkania,  a uslyszec "super, ze jestescie" -  bezcenne. Dla tych slow warto bylo przyjechac.





W zyciu wazne sa tylko chwile, takie momenty, kiedy serce na moment zamiera...Kiedy dziecko stawia pierwszy krok, albo ... zaczyna jezdzic na rowerze. W towarzystwie kuzynow, ktorzy juz to potrafia jest chyba jakos latwiej, bo maluchy tylko wsiadly i juz po kilkunastu minutach jezdzily. Jestem niesamowicie dumna.








To byl weekend pelen wrazen, zyczylabym sobie wiecej takich, a zadna depresja mnie wiecej nie dopadnie...
Mam nadzieje, ze bylo to chwilowe oslabienie, kryzys, ktory juz mam nadzieje, zostal zazegnany. Wracam do siebie, bo mam jeszcze tyle spraw do zalatwienia, marzen do zrealizowania, wydarzen do zaplanowania... szkoda czasu na uzalanie sie nad soba, trzeba zakasac rekawy i brac sie do pracy... Wracam z nowa energia...
Weekend na luzie, wiec i outfit na luzaka, czyli tak, jak lubie... koszula w czarno-biala krate z H&M robi wlasciwie cala robote...







Koszula - H&M
Spodnie - Primark
Torba - Primark
Trampki - Deichmann
Bandana - No name
Zegarek - Fossil

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz