wtorek, 10 listopada 2015

Kto by sie przejmowal?!?!



Mialo byc o inspiracjach wnetrzarskich, o stylu skandynawskim i o Ikei. Jednak ostatnie dni i to, co sie wokol mnie dzieje, a co mnie osobiscie strasznie wkurza, sklonily do napisania posta o nieco innym charakterze. Naleze do kilku grup dyskusyjnych na facebooku, w zyciu tez obracam sie w roznych srodowiskach, spotykam  z roznymi ludzmi, wiec i z roznymi pogladami czy sposobami na zycie... Na grupie globtroterskiej trwa dyskusja nad wyzszoscia plecakow nad walizkami, na grupie matek dyskusja na temat wyzszosci macierzynstwa nad kariera zawodowa i zastanawia mnie, skad w ludziach przekonanie, ze moga i maja prawo mowic/doradzac/czesto wrecz narzucac innym wlasne zdanie, wlasne poglady czy tez sposob na zycie. Skad to cale doradzanie, osadzanie i krytykowanie??? Hello... Czy w naszej  czasoprzestrzeni nie ma miejsca na indywidualnosc?? A moze w dzisiejszych czasach modne stalo sie krytykowanie, czy jak kto woli hejtowanie wszystkiego. Dlaczego z takim trudem przychodzi zaakceptowanie faktu, ze ktos ma inny pomysl na siebie, nie chce plynac z nurtem jak inni mu podobni, tylko obiera droge na skroty, albo wytycza zupelnie nowa sciezke, plynac pod prad i karczujac po drodze bardzo gesty las?? Dlaczego nie mozemy poprostu  zaakaceptowac tego faktu, tylko doszukujemy sie drugiego dna???


 Slyszac , ze kolega zaklada biznes, nie przejda nam przez gardlo gratulacje z powodu kreatywnosci, nie zyczymy sukcesow, ale zastanawia nas fakt, skad wzial pieniadze i z kim wszedl w uklady, wrozac oczywiscie jednoczesnie rychly upadek tegoz biznesu, bo przeciez na rynku juz wszystko dostepne i takie mamy podle czasy...
Tak samo nie mozemy zaakceptowac decyzji kolezanki, ktora swiadomie rezygnuje z macierzynstwa, zeby zrobic kariere w korporacji. Oczywiscie, ze nie, zawsze znajda sie pseudo-przyjaciolki, ktore  majac na uwadze tylko jej dobro, beda sie staraly przekonac do daru, jakim jest proces rozmnazania.  Przeciez kazda kobieta stworzona zostala do zakladania rodziny i rodzenia dzieci.
Byc moze na wiesc o samotnej wyprawie przyjaciela, ktory planuje jezdzic przez rok po Azji z malym plecakiem i kilkoma monetami w kieszeni, popukales sie w czolo. No tak, jak to?? Nie miesci Ci sie to w glowie!!! Przeciez takie rzeczy zdarzaja sie tylko w amerykanskich filmach dla nastolatkow, gdzie pokazuja, ze wszystko jest mozliwe.
Otoz, drogi czytelniku, takie rzeczy sie zdarzaja takze zwyklym smiertelnikom...
Cos, co dla jednego jest nawet nie do wyobrazenia, dla innego jest raptem na wyciagniecie reki. Sa ludzie, ktorzy nie poprzestaja na marzeniach, wcielaja w zycie kazdy, nawet najbardzej zwariowany plan i wciaz im malo.


Z zadziwiajaca lekkoscia przychodzi krytykowanie czy udzielanie porad, chociaz nie jest sie ekspertem w dziedzine psychologii. Najlatwiej przychodzi nam byc sedzia w cudzej sprawie, wydawac wyroki bez zapoznania sie z aktami. Nikt nie zadaje sobie trudu, zeby zajrzec glebiej, poznac motywy, nikogo nie interesuje jak wiele  trzeba bylo poswiecic, zeby byc tu, gdzie sie jest, lub  zeby dojsc tam dokad sie w czlowiek wybiera. Kazdy widzi tylko  to, co chce widziec, lub co jest mu wygodniej zobaczyc...
Proponuje zastanowic sie glebiej nad soba, skupic  bardziej na wlasnej osobie. Zamiast zyc cudzym zyciem, tracac z oczu  marzenia, warto skupic sie na wlasnym tu i teraz. Inaczej to nam ucieknie zycie sprzed nosa...


Zaakceptujmy fakt, ze swiat ma wiele barw i jest w  nim miejsce dla kazdego.  Jesli zapelnimy go klonami idealnych ludzi w korporacyjnych garniturach z idealna dwojka dzieci, w idealnych, takich samych domach, podrozujacych tak samo i w te same miejsca, straci caly swoj urok. Akceptujmy roznorodnosc, a jesli  juz cos nam przeszkadza zmienmy otoczenie. Proste?? Dla mnie bardzo...






                                         

piątek, 6 listopada 2015

Jak byc optymista w swiecie pesymistow???

Zawsze bylam optymistka, ale lubie tez o sobie myslec jak o racjonalistce. Siegam marzeniami bardzo daleko, ale zawsze oceniam realne szanse na spelnienie owych marzen. Moja najwieksza zyciowa pasja sa podroze, chcialabym moc przejechac swiat wzdluz i wszerz i zobaczyc wszystko, co tylko jest do zobaczenia. Byc moze kiedys zrealizuje ten plan, a tymczasem odhaczam  kolejne punkty na mapie w miare realnych marzen. Z racji tej pasji niejednokrotnie slyszalam zgryzliwe uwagi. Jedni znajomi pesymistycznie podchodzili do kolejnych pomyslow, pukali sie w czolo na wiesc o moich planach. Inni natomiast wrecz nie wierzyli w mozliwosc ich realizacji. Bo jak to mozliwe, zeby jechac z rocznym dzieckiem na dzika Sri Lanke, czy rzucic wygodne zycie w Anglii, zeby wyprowadzic sie do nieznanej Szwecji???? A jednak, cos, co dla jednych jest niemozliwe do zrealizowania, dla mnie bylo do osiagniecia. Zatem zdazylam sie juz nieco uodpornic na cudze czarnowidztwo i z uporem maniaka realizuje swoje cele. Inaczej sprawa wyglada, jesli owy pesymizm pochodzi z najblizszego otoczenia, kiedy ciagle slyszymy, ze to czy tamto nie ma sensu, ze nie znamy zycia, jego realiow i napewno nie uda nam sie dojsc tam, dokad sie wybieramy. Mozna sie zdolowac, prawda?? Sluchac?? Owszem, ale glosu wlasnego rozsadku... Jesli wszystko w mojej glowie krzyczy "Bedzie dobrze", to musi byc dobrze i koniec. Nie ma innej opcji. Nie dam sie ludziom, ktorzy w obawie przed tym co ich moze spotkac, nie maja odwagi zrobic zadnego kroku. Tkwia w zawieszeniu ze strachu przed zmianami. Ja sie zmian nie obawiam. Wciaz szukam swojego miejsca z nadzieja, ze je w koncu odnajde. Decyzje o przyjezdzie do Szwecji nie byly podjete pod wplywem chwili, impulsu czy kaprysu. Wszystko zrobilismy swiadomie, i swiadomie liczymy sie z konsekwencjami. Przygotowalismy sie na ciezka przeprawe, a zycie dolozylo nam jeszcze wiecej... I coz to???  Podobno co nas nie zabije uczyni nas silniejszymi... Mamy siebie i dopoki walczymy to zwyciezamy...


Nadchodzi czas zmian, zmian oczywiscie na lepsze takze i dla nas... Yes Yes Yes chcialoby sie rzec i zatanczyc jak niegdys Marcinkiewicz. Chociaz ja to chetniej podskakuje z radosci. A jest co swietowac. Otoz wreszcie doczekalismy sie wlasnego M. Nie powiem, ze odczekalismy swoje w kolejce w spoldzielni, bo w Malmo moglibysmy czekac i 5 lat. Bardziej dzieki splotowi roznych okolicznosci, uporu maniaka i odrobiny szczescia mamy swoj kacik. A dokladniej bedziemy mieli, bo osiedle, na ktorym czeka nasze wymarzone gniazdko dopiero powstaje. Pierwsza czesc mieszkancow, w tym takze i nasza wesola gromadka, wprowadzi sie 1 grudnia. Ciesze sie, niczym dziecko na Boze Narodzenie na mysl o prezentach. Troche dziwnie tak zaczynac od poczatku (znowu), zupelnie od zera, od lyzeczki i kubka budowac nowy dom. Strasznie to podniecajace, wreszcie bede mogla urzadzic wszystko powoli, ale po swojemu, nie gromadzac rzeczy z przeszlosci. Jedno jest pewne, bedzie minimalizm i to w najprostszej postaci... Troche juz tracilam nadzieje na swieta we wlasnych czterech katach, coz jednak nie warto sie poddawac i wchodzic oknem tam, gdzie nie da sie drzwiami...
Nie mam narazie zdjec naszego nowego domu, dlatego dodaje garstke wspomnien z ostatnich tygodni...










...w rodzinie sila...  cos co jeszcze rok temu bylo nie do pomyslenia, dzis stalo sie spelnionym marzeniem... Juz wkrotce bedziemy z siostra sasiadkami,...




Tez swietowalismy Halloween...