wtorek, 22 września 2015

Szczypta orientu...

Za oknem szaro, buro i deszczowo, czyli  nadeszla jesien, hello, znowu za wczesnie. W kolejne zimne popoludnie, pewnie jak kazdy, marze o goracym klimacie i wakacjach. Ach, gdyby tak chociaz na chwile przeniesc sie na plaze w Krabi, zeby popluskac sie w Morzu Andamanskim, nacieszyc sloncem, zjesc cos tak pysznego jak zupa kokosowa albo curry. Wlasciwie czemu nie... Doznalam olsnienia :-)  Co prawda fizycznie nie jestem w stanie przeniesc sie do Tajlandii, ale moge przeniesc troche Tajlandii do domu, a wlasciwie do mojej kuchni...
  W tajskiej kuchni zakochalam sie podczas pierwszej podrozy po Azji. Wtedy spedzilismy w Tajlandii tylko 2 tygodnie, pisze tylko, bo dwa tygodnie to bylo zdecydowanie za malo. Czulam straszny niedosyt Niedosyt wszystkiego, widokow, smakow, beztroski i oczywiscie slonca. Probowalam wtedy roznych smakow, tych bardziej i mniej tajskich specjalow jak pad thai, tom yum, zupa kokosowa, czerwone i zielone curry czy salatka z papaji.  Moglabym tak wymieniac bardzo dlugo. Kuchnia tajska jest bardzo aromatyczna i bardzo ostra, ale mozna ja tez przyrzadzic w wersji lagodniejszej. Podczas podrozy tesknilam za tradycyjna polska kuchnia, ale po powrocie zaczelo mi brakowac orientalnych smakow. Nie moglam sie oprzec, zeby nie sprobowac poeksperymentowac i sprobowac odwzorowac tamtejszych potraw.
 Tom Yum to tradycyjna tajska zupa, zupelnie jak w Polsce rosol. Podobnie jak rosol, ktory w kazdym polskim domu jest inaczej przyrzadzany i podawany, tak zupa tom yum ma swoje rozne oblicza. Istnieje wiele przepisow na ten smakolyk, niezmienne jest to, ze laczy w sobie smak ostry z kwasnym i slodkim. Moze byc przygotowywana z mleczkiem kokosowym albo skondensowanym, albo tez bez, z kurczakiem albo z krewetkami, mozna to tez wymieszac, pelna dowolnosc. Jest genialna na zimne dni, juz sam jej zapach rozgrzewa i przenosi nas w swiat orientu...


Ja najczesciej przygotowuje wersje z kurczakiem i mleczkiem kokosowym, kiedy dodaje mniej papryczek chilli smakuje nawet moim dzieciom.


Zupa Tom Yum

3-4 piersi z kurczaka
kilka pomidorow
kilka grzybow shitake albo pieczarek
2 cebule
2 lodygi trawy cytrynowej
kilka lisci kaffir
kawalek korzenia galangala (nada sie tez imbir)
kilka papryczek chilli (zwyle dodaje 2, wtedy jedza tez dzieci)
pasta chilli
sos rybny
szczypiorek
swieza kolendra
sok z limonki
cukier palmowy (moze byc tez zwykly brazowy)
 opcjonalnie;
mleko kokosowe
papryka (zielona, czerwona, zolta)


Na poczatek do wrzacej wody wrzucamy pokrojona trawe cytrynowa, rozerwane liscie kaffir, posiekane chilli i korzen galangala, to stworzy baze naszej zupy. Od aromatu az kreci w nosie...


 Nastepnie paste chilli i pokrojona piers z kurczaka




Po ok 10 minutach dodaje pokrojona cebule


i pieczarki

Po kolejnych 15 minutach, kiedy wczesniejsze skladniki zdazyly zmieknac, dorzucam pomidory i pokrojna papryke


Dodaje mleko kokosowe i doprawiam sosem rybym, sokiem z limonki i brazowym cukrem



Na talerzu posypuje posiekanym szczypiorem i kolendra


Jesli ktos ma ochote zobaczyc jak ugotowac tom yum, polecam kanal "Przystanek Tajlandia", gdzie Sebastian ze swoja zona May nie tylko gotuje, ale rowniez opowiada i pokazuje ciekawe miejsca w Tajlandii. 

https://www.youtube.com/watch?v=y0raNV5s-dc


Smacznego :-)

Warto sie czasem zgubic...

Kilka tygodni temu, kiedy jeszcze mozna bylo powiedziec, ze bylo lato, wybralismy sie na wycieczke w poszukiwaniu plazy, a raczej swojego zakatka, bo mieszkamy nad morzem, gdzie na brak plaz narzekac nie mozna... Tak wiec kolejny raz bladzac palcem po mapie, trafiamy na Falsterbo, ktore lezy ok 30km od Malmo. W sezonie to tloczny kurort, jednak pod koniec sierpnia swieci pustkami... i bardzo dobrze, bo z nas straszne odludki. Wolimy samotnie i niespiesznie eksplorowac nieznane. Dokladnie tego szukalismy i tego nam bylo trzeba, otwartej przestrzeni z niezliczona iloscia pieknych widokow. Nie znajac okolicy w pierwszej kolejnosci trafiamy na plaze przy osrodku wypoczynkowym, gdzie mijajac po drodze kilkoro plazowiczow, znajdujemy w miare spokojny zakatek...Plaza zupelnie inna od tych, ktore znamy... Pasek piasku bardzo waski, widac, ze czesto pochlaniany przez fale, mnostwo wydm porosnietych wysoka trawa, gdzie mozna sie schronic przed wiatrem, a wieje dosc intensywnie, wiec my tez  ukryway sie w jednej z nich...Dzieciaki szaleja, biegaja po plazy, buduja zamki z piasku, a my zazywamy kapieli slonecznych i cieszymy sie chwila wytchnienia i swoim towarzystwem...


















Niestety w tym samym czasie, mnostwo innych osob wpadlo na pomysl przyjazdu do Falsterbo i wkrotce mala plaza zapelnia sie masa ludzi... Tlok szybko daje nam sie we znaki,  wiec nie zastanawiajac sie dlugo, postanawiamy pojechac dalej, zeby dotrzec na sam cypel polwyspu ... Dojezdzamy do Klubu Golfowego, skad spacerem ruszamy w strone latarni morskiej... Zielen wysokiej trawy, blekit nieba, wody i czerwien dzikiej rozy z biela piasku tworza przepiekny krajobraz, malarz lepiej by tego nie wymyslil... Jesli ktos lubi spacery w pieknych plenerach, to polecam to miejsce.  Mozna tak spacerowac wzdluz plazy calymi godzinami. Pierwotny plan zakladal dotarcie do konca polwyspu, ale okolicznosci przyrody byly tak piekne i zaskakujace, ze robilismy zbyt wiele przerw na nasycenie oczu widokiem i najzwyczajniej zabraklo czasu. Po drodze oczywscie nie obylo sie bez nieplanowanych wpadek, kiedy zboczylismy z drogi i zaskoczyl nas przyplyw...chwila grozy,  obawialam sie, ze nie damy rady wrocic.  Na szczescie wszystko skonczylo sie dobrze i obylo sie bez wzywania pomocy :-) ...Jednak, gdybysmy nie zboczyli z glownej sciezki, nie mielibysmy okazji zobaczyc stada fok...obled. Nigdy nie widzialam tych zwierzat na wolnosci i to z tak bliska...wow... Tak wiec, czasem warto zejsc z glownej drogi, chocby tylko po to, zeby zobaczyc co jest za rogiem. Nigdy nie wiadomo co tam na nas czeka...



















  To bedzie to miejsce, do ktorego z przyjenoscia bedziemy wracac, nie tylko latem...




poniedziałek, 21 września 2015

Wazne sa tylko chwile...

Przegladajac blogi Pojechanej i WhereIsJuli naszla mnie refleksja... Za kilka miesiecy minie 9 lat odkad jestem na emigracji, a 13 odkad opuscilam dom rodzinny. W tym czasie odwiedzilam 3 kontynenty, 15 krajow i 2 razy zmienialam kraj zamieszkania. Nigdy nie musialam, zawsze chcialam. Cos mnie gnalo w swiat, zawsze pociagala mnie przygoda, jakbym siedzac zbyt dlugo w jednym miejscu miala przestac oddychac. Widzialam cudowne miejsca, jezdzilam roznymi srodkami transportu, spalam w dziwnych hotelach, pociagach, autobusach, jadlam egzotyczne smakolyki (nie zawsze byly smaczne), dane mi bylo poznac niesamowitych ludzi, z niektorymi zawarlam trwale przyjaznie... Podobno podroze ksztalca, wedlug mnie ucza nas wiele o nas samych, poznajemy wlasne granice, czesto udaje sie nam je znacznie przesunac... Spalam z karaluchami, mylam sie w przydworcowej toalecie (tak tak - toalecie), kilka razy robilam rzeczy, ktore wywolywaly moja odraze, ale nigdy, ale to nigdy niczego nie zalowalam. Ciesze sie, ze dane mi bylo zobaczyc Angkor Wat, Maya Bay, Petronas Towers czy Las Deszczowy.
Mieszkajac z dala od bliskich czasem czlowiek czuje, ze cos traci, ze cos go omija... Tez to przezywalam, stawalam przed dylematem albo odwiedziny u siostry, albo bilet do Bangkoku w rewelacyjnej promocji. Realizowanie marzen, wlasnych ambicji to kwiestia wielu wyrzeczen, z wielu, bardzo wielu rzeczy rezygnowalam. Doszlam w koncu do wniosku, ze juz nie musze i nie chce rezygnowac... Zostawilam uporzadkowane zycie w Anglii, zeby zaczac wszystko od nowa w Szwecji. Chcialam, zeby moje dzieci wychowywaly sie w takiej rodzinie, w jakiej ja sie wychowywalam, pelnej cioc, wujkow i kuzynow. Gdzie moga pojsc do babci, u ktorej zawsze dostana pyszne ciasto i herbate. Gdzie jednoczesnie nie bede musiala rezygnowac ze spelniania wlasnych fantazji w obawie, ze pozbawie ich czegos waznego. Totez jestesmy teraz czescia naszej malej szwedzkiej rodzinki i cieszymy sie z tego...
Okazja do celebrowania wiezi rodzinnych byly 11 urodziny mojego siostrzenca, ktore do tej pory zawsze nas omijaly. Byla wizyta w parku wodnym Simhallen w Växjö  i oczywiscie przyjecie urodzinowe z tortem. Ehh ..Juz zapomnilam jaka frajde daja rodzinne spotkania,  a uslyszec "super, ze jestescie" -  bezcenne. Dla tych slow warto bylo przyjechac.





W zyciu wazne sa tylko chwile, takie momenty, kiedy serce na moment zamiera...Kiedy dziecko stawia pierwszy krok, albo ... zaczyna jezdzic na rowerze. W towarzystwie kuzynow, ktorzy juz to potrafia jest chyba jakos latwiej, bo maluchy tylko wsiadly i juz po kilkunastu minutach jezdzily. Jestem niesamowicie dumna.








To byl weekend pelen wrazen, zyczylabym sobie wiecej takich, a zadna depresja mnie wiecej nie dopadnie...
Mam nadzieje, ze bylo to chwilowe oslabienie, kryzys, ktory juz mam nadzieje, zostal zazegnany. Wracam do siebie, bo mam jeszcze tyle spraw do zalatwienia, marzen do zrealizowania, wydarzen do zaplanowania... szkoda czasu na uzalanie sie nad soba, trzeba zakasac rekawy i brac sie do pracy... Wracam z nowa energia...
Weekend na luzie, wiec i outfit na luzaka, czyli tak, jak lubie... koszula w czarno-biala krate z H&M robi wlasciwie cala robote...







Koszula - H&M
Spodnie - Primark
Torba - Primark
Trampki - Deichmann
Bandana - No name
Zegarek - Fossil