wtorek, 23 lutego 2016

Optymistyczne curry...

Nawet kiedy jest bardzo zle, dno i w ogole wodorosty, trzeba pamietac, a przynajmniej ja musze, ze zawsze moze byc gorzej... Zawsze moze nam spasc sufit, tudziez inny przedmiot na glowe... Zycie w jednej sekundzie potrafi wywinac fikolka i sytuacje z pozoru zla, uczynic beznadziejna... Ale spokojnie, spokojnie, potrafie rzeczywistosc odpowiednio nagiac do swoich potrzeb, nigdy nie ma dla mnie sytuacji bez wyjscia. W koncu jak sie czegos nie ma, to sie robi wszystko, zeby to miec... Nie godze sie z losem, z otaczajaca mnie rzeczywistoscia, naginam i lamie wszystko co mi stanie na drodze, zeby te sytuacje odmienic...
Ostanio mam mase czasu na przemyslenia, baczniej przygladam sie sobie i sama siebie nie poznaje... Nie przypominam kobiety, ktora bylam jeszcze kilka miesiecy temu. Moze to wina miejsca, pogody, ktora o tej porze roku nie rozpieszcza sloncem, a moze po prostu zachodza we mnie pewne nieodwracalne zmiany... Bez znaczenia. Nigdy nie bylo we mnie pesymizmu, zawsze nawet w najgorszej sytuacji potrafilam dostrzec chocby ziarenko czegos pozytywnego... Wyczytalam ostatnio, ze optymistom zyje sie lzej, malo tego, udowodniono naukowo, ze zyja dluzej i zdrowiej. Pozytywnosc wprowadza nas w dobry nastroj i zmienia myslenie, dzieki czemu dostrzegamy wiekszy zakres mozliwosci... To prawda!! Ja poszlam krok dalej i oprocz myslenia postawilam na dzialanie, Dodalam do codziennosci rzeczy, ktore wprowadzaja mnie w dobry nastroj, a ktorych ostatnio w nim zabraklo...
Aktywnosc fizyczna byla dla mnie kiedys sposobem na rozladowanie stresu, nadmiaru emocji, ktorych w inny sposob rozladowac nie moglam, badz nie potrafilam. Poswiecalam temu kazda wolna chwile. Odkrywajac coraz to ciekawsze i trudniejsze metody cwiczen, pokonywalam wlasne bariery i cieszylam sie przyplywem endorfin, bo dawalo mi to ogromnego kopa energii do zycia, ... az ktoregos dnia przestalo. Postanowilam  jednak wrocic do regularnych cwiczen, bo chce o siebie zawalczyc, a nic sie samo nie wydarzy. Poczatki sa ciezkie, cialo mimo, iz kiedys przyzwyczajone do duzego wysilku, odmawia posluszenstwa. Nogi trzesa sie jak galareta i bola wszystkie miesnie, o ktorych istnieniu dawno zapomnialam. Nie poddaje sie!!!  Za mna juz kilkanascie dni, na szczescie nie jestem w tej walce sama... Do sukcesu nie ma windy, trzeba wejsc po schodach, niestety ...wiec sie wspinam, pokonujac kolejne etapy wlasnych slabosci. Do regularnych trenigow dorzucilam tez basen i saune, skoro juz mieszkam tuz obok, niech i z tego bedzie jakis pozytek. Tym sposobem mamy zajecie na kazda niedziele, nie tylko ja jestem zadowolona, nie musze mowic, ze dzieciaki sa wniebowziete...
Uczac sie korzystac z dobrodziejstw Szwecji, odkrylismy lodowisko w Diö, jakies 13 km od domu. Nie przypuszczalam, ze dzieciakom az tak sie to spodoba, zlapaly bakcyla, wiec korzystac raczej bedziemy czesciej...











Po wysilku fizycznym trzeba zjesc cos pysznego, a ze rozwijam w sobie ostatnio pasje (kolejna) do eksperymentow kulinarnych, to kombinuje z nowymi przepisami i skladnikami... Dzis na talerzu kokosowe curry, ktore moje dzieciaki uwielbiaja. Moze i Wam zasmakuje...




Kokosowe curry;

2-3 piersi z kurczaka
2 srednie cebule
mleko kokosowe
jogurt grecki
kumin
imbir
kolendra mielona
czosnek
chilli
sol
pieprz
kurkuma
sok z limonki
swieza natka kolendry (moze byc suszona)
ugotowany ryz




 zaczynamy od podsmazenia cebuli, czosnku i odrobiny chilli...



Nastepnie do cebuli dodajemy przyprawy - mielona kolendre, imbir i kumin...




Na podgrzane przyprawy dodajemy pokrojona w kostke piers kurczaka...



po podsmazeniu zalewamy odrobina wody i dusimy kilka minut ...


wlewamy mleko kokosowe, jogurt grecki, kurkume i do smaku sol i pieprz...


Na koniec  doprawiam odrobina soku z limonki i swiezo posiekana kolendra...



  
Smacznego :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz