piątek, 6 listopada 2015

Jak byc optymista w swiecie pesymistow???

Zawsze bylam optymistka, ale lubie tez o sobie myslec jak o racjonalistce. Siegam marzeniami bardzo daleko, ale zawsze oceniam realne szanse na spelnienie owych marzen. Moja najwieksza zyciowa pasja sa podroze, chcialabym moc przejechac swiat wzdluz i wszerz i zobaczyc wszystko, co tylko jest do zobaczenia. Byc moze kiedys zrealizuje ten plan, a tymczasem odhaczam  kolejne punkty na mapie w miare realnych marzen. Z racji tej pasji niejednokrotnie slyszalam zgryzliwe uwagi. Jedni znajomi pesymistycznie podchodzili do kolejnych pomyslow, pukali sie w czolo na wiesc o moich planach. Inni natomiast wrecz nie wierzyli w mozliwosc ich realizacji. Bo jak to mozliwe, zeby jechac z rocznym dzieckiem na dzika Sri Lanke, czy rzucic wygodne zycie w Anglii, zeby wyprowadzic sie do nieznanej Szwecji???? A jednak, cos, co dla jednych jest niemozliwe do zrealizowania, dla mnie bylo do osiagniecia. Zatem zdazylam sie juz nieco uodpornic na cudze czarnowidztwo i z uporem maniaka realizuje swoje cele. Inaczej sprawa wyglada, jesli owy pesymizm pochodzi z najblizszego otoczenia, kiedy ciagle slyszymy, ze to czy tamto nie ma sensu, ze nie znamy zycia, jego realiow i napewno nie uda nam sie dojsc tam, dokad sie wybieramy. Mozna sie zdolowac, prawda?? Sluchac?? Owszem, ale glosu wlasnego rozsadku... Jesli wszystko w mojej glowie krzyczy "Bedzie dobrze", to musi byc dobrze i koniec. Nie ma innej opcji. Nie dam sie ludziom, ktorzy w obawie przed tym co ich moze spotkac, nie maja odwagi zrobic zadnego kroku. Tkwia w zawieszeniu ze strachu przed zmianami. Ja sie zmian nie obawiam. Wciaz szukam swojego miejsca z nadzieja, ze je w koncu odnajde. Decyzje o przyjezdzie do Szwecji nie byly podjete pod wplywem chwili, impulsu czy kaprysu. Wszystko zrobilismy swiadomie, i swiadomie liczymy sie z konsekwencjami. Przygotowalismy sie na ciezka przeprawe, a zycie dolozylo nam jeszcze wiecej... I coz to???  Podobno co nas nie zabije uczyni nas silniejszymi... Mamy siebie i dopoki walczymy to zwyciezamy...


Nadchodzi czas zmian, zmian oczywiscie na lepsze takze i dla nas... Yes Yes Yes chcialoby sie rzec i zatanczyc jak niegdys Marcinkiewicz. Chociaz ja to chetniej podskakuje z radosci. A jest co swietowac. Otoz wreszcie doczekalismy sie wlasnego M. Nie powiem, ze odczekalismy swoje w kolejce w spoldzielni, bo w Malmo moglibysmy czekac i 5 lat. Bardziej dzieki splotowi roznych okolicznosci, uporu maniaka i odrobiny szczescia mamy swoj kacik. A dokladniej bedziemy mieli, bo osiedle, na ktorym czeka nasze wymarzone gniazdko dopiero powstaje. Pierwsza czesc mieszkancow, w tym takze i nasza wesola gromadka, wprowadzi sie 1 grudnia. Ciesze sie, niczym dziecko na Boze Narodzenie na mysl o prezentach. Troche dziwnie tak zaczynac od poczatku (znowu), zupelnie od zera, od lyzeczki i kubka budowac nowy dom. Strasznie to podniecajace, wreszcie bede mogla urzadzic wszystko powoli, ale po swojemu, nie gromadzac rzeczy z przeszlosci. Jedno jest pewne, bedzie minimalizm i to w najprostszej postaci... Troche juz tracilam nadzieje na swieta we wlasnych czterech katach, coz jednak nie warto sie poddawac i wchodzic oknem tam, gdzie nie da sie drzwiami...
Nie mam narazie zdjec naszego nowego domu, dlatego dodaje garstke wspomnien z ostatnich tygodni...










...w rodzinie sila...  cos co jeszcze rok temu bylo nie do pomyslenia, dzis stalo sie spelnionym marzeniem... Juz wkrotce bedziemy z siostra sasiadkami,...




Tez swietowalismy Halloween... 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz